Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/393

Ta strona została przepisana.
—   385   —

— Wszak wasze zaręczyny były bezwarunkowe? Ogłosiliście je przecie?
Anna wzdrygnęła się, śpuściła oczy i rzekła:
— Były najuroczystsze.
Fabiusz spojrzał na nią, otworzył usta, jak do zapytania, i dech wstrzymał. Po chwili niemego zapatrzenia rzekł niestanowczo:
— Nie śmiem radzić... od początku nie rozumiałem wahania pana Dubieńskiego. Nad urzeczywistnieniem swego własnego szczęścia można się namyślać, ale skoro cudzy los wzięło się w rękę, skoro się za cudze szczęście jest odpowiedzialnym?... Tutaj nie umiem nic powiedzieć, bo nie znam twego uczucia...
— Kochałam go bardzo.
— Kochałaś? w czasie przeszłym? a cóż teraz?
— Teraz cierpię strasznie. W tym kraju niema spokojnego szczęścia.
— Ha! w tym kraju!
Fabiusz zacisnął pięść, jakby mu teraz dopiero wspomniano o osobistym nieprzyjacielu.
— Tak tu wszystko nęci, upaja... — mówiła dalej Anna boleśnie — tak mieszają się pojęcia co pozwolone, a co nie... Z początku panowałam nad sobą i nad nim; wiedziałam, że trzeba było jasno określić nasze stosunki i przyszłość przewidzieć, zanim... zajdziemy zbyt daleko...
— Anno! — przerwał Fabiusz z widocznym niepokojem — mówisz o zaręczynach swych, jak