Widocznie Jerzy obiecał wyjechać razem, ale się rozmyślił w ostatniej chwili.
— On może nigdy stąd nie wyjedzie? — rzekł gorzko Kobryński.
— Wyjedzie i wróci do nas — odparła księżna z zaufaniem i spokojem.
— Taak. Dużo już obiecywaliśmy sobie po nim. Dużośmy też wskórali.
— Tym razem mam w Bogu nadzieję. Bóg dopuścił zbieg okoliczności, które oddadzą nam Jerzego. Stryj także stanowczo odmówił mu swej pomocy. Prawda, Romciu?
— Mam to wyraźnie od stryja na piśmie. Takich obietnic nie cofa się.
Uderzył się w pugilares, gdzie obok fotografii Fernandy leżał list własnoręczny Tadeusza Dubieńskiego, zawierający stanowczą naganę projektów małżeńskich Jerzego i obietnicę nie wspomagania pieniędzmi zabłąkanego synowca.
— Jerzy taki waryat, — powątpiewał jeszcze Kobryński — że gotów trwać w swych zamiarach. Może pożyczy tu pieniędzy? może wygra? kto go wie?... Z jego «weną»...
— Wątpię — odpowiedział Romuald, porozumiewając się krótkim uśmiechem z siostrą, która przybrała wyraz swój misterny.
— Jerzy ma talent urządzania sobie sytuacyi dramatycznych.
— Dramatycznych... — powtórzył Władzio z przekąsem. — Leci zawsze, gdzie go ciągnie
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/397
Ta strona została przepisana.
— 389 —