Poprosiła natychmiast do siebie Fabiusza.
Gdy Oleski przeczytał list, spojrzał ze zgrozą, w oczy Anny, ale napotkał oczy jej suche, pałające i pełne już tego przekonania, którego on nabrał oddawna. Mierzyli się tak przez chwilę wzrokiem, bez słów, równi między sobą oburzeniem i pogardą. Tylko te ciemne błyski, skierowane pozornie ku sobie, stosowały się do kogo innego: do człowieka, który im obojgu zabrał i zmarnował szczęście.
— Mam do ciebie ostatnią prośbę, Fabiuszu: odeślij temu panu pierścionek i zażądaj mojego.
— Dobrze.
— A teraz, Fabiuszu, przebacz mi...
Wyciągnęła do niego ramiona sztywne, bez słodyczy, poważnie patrząc mu w oczy. Fabiusz zaś brwi podniósł i zapytał z pewną wyniosłością:
— Co mam przebaczyć?
— Żem zapomniała o twem dobrem i szlachetnem przywiązaniu, któreby mogło przecie zmienić się w gorętsze uczucie... nie prawdaż?
— Zmienić się?... — powtórzył Oleski, ramionami i głową, wyrażając wyrzut tak bolesny, że pani Annie twarz zadrgała rozpaczliwym żalem.
— Więc jeszcze gorzej, bom mogła liczyć na wszystko w tobie, a poszłam myślą gdzieindziej.
— Miałaś prawo.
— Miałabym, gdyby wybierać mi wypadło
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/401
Ta strona została przepisana.
— 393 —