Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/411

Ta strona została przepisana.
—   403   —

— A wąsy?
— Także ciemne.
— A oczy takie, jak wy dwoje?
Żywa dziewczyna przy tem zapytaniu mimowolnie pokazała palcami oddalenie oczu, właściwe Dubieńskim.
— Oczy wziął po matce, oczy ma trochę nie nasze — odrzekła księżna z odcieniem dumy, którą Estella wzięła za urazę.
— Jesteś taka ładna! — zawołała, biorąc wpół i całując Terenię. — Pocałujmy się wszyscy! No, Romeo... — dodała, zbierając loki za ucho i nadstawiając policzek Romualdowi.
Romuald przysunął się blizko do ponętnej twarzy, ale pocałował kuzynkę tylko w rękę.
Tak sprzymierzeni zbliżali się do tarasu, gdzie Tadeusz Dubieński rozprawiał wobec potakującego Macieja i pełnego uszanowania Władzia Kobryńskiego.
Pomimo siwych włosów i brody, twarz dyszała jeszcze młodą siłą, mięśnie jej rysowały się energicznie, a podobieństwo rodzinne było, rzec można, przetłómaczone na obcy język. Tadeusz mówił po francusku, bez namaszczenia, za to z pewnym cynizmem, który cechuje wielkich ludzi, gdy zniżają się do prostoty i swobody. Ujrzawszy córkę wchodzącą na taras, uśmiechnął się do niej z pod brwi, oczyma drapieżnemi i poufalemi, ale opowiadania nie przerwał: