Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/417

Ta strona została przepisana.
—   409   —

czy pieniądze. Ale Stwórca Dubieńskich wie zapewne, że to jedno i to samo.
Nie spano i w innej części pałacu. Do Romualda, nawpół rozebranego, wszedł szwagier, również w bieli, i usiadł, objawiając chęć do rozmowy.
— Cóż stryj? tęgi?
— Aha.
— Jak się ta bestya trzyma, to zadziwiające! Gada, chodzi jak młody. Gotów się drugi raz ożenić.
— Mój Władziu! poco mówić o strachach po nocy — lepiej mówmy o tem, co jest. Pozwolisz, że ci zwrócę na jedną rzecz uwagę?
— No, co takiego?
— Stryj zgodził się tu przyjechać na wielką i stanowczą radę familijną. Trzeba go ugościć, zachęcić do upodobania kraju, z którego pochodzi, dać mu udział w cieple domowego ogniska, a nie gadać mu ciągle o pieniądzach.
— Któż gada?
— Ty. A to jakie stryj kupił walory? — a ile ten majątek w Normandyi ma przestrzeni na nasze morgi? — a taki dom w Paryżu ile przynosi? Zapewne... dobrze to wiedzieć, ale ciągłe dopytywanie się wygląda prawie cynicznie.
Władzio nie obraził się, tylko sposępniał. Po chwili rzekł boleśnie:
— Dobrze to wam, bo w każdym razie zrobicie kapitalny interes, jeżeli który z was ożeni