Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/423

Ta strona została przepisana.
—   415   —

— Jak się masz, kochana Tereniu! Jeszcze nie śpisz?
— Dla ciebie, Jurku. Z radości usnąć nie mogłam.
— Poczciwa jesteś. A dużo osób śpi pod tym gościnnym dachem?
— Stryj Tadeusz, Estella, wszyscy, wszyscy...
— Jakież humory?
— Dotychczas najlepsze.
— Ale przypuszczasz, że od mego przyjazdu będą gorsze? To zależy od usposobienia, w którem ty się znajdujesz.
— Ach! ja tyle wycierpiałem przez dwa miesiące, że... no, wesół być nie mogę.
Terenia, choć pełna otuchy, zajrzała bratu przenikliwie w oczy.
— Ale zrezygnowany... prawda? przywrócony nam, przychodzący dzielić nasze życie?
— Ostatecznie, po wielu walkach wewnętrznych, doszedłem do przekonania, że obejść się bez was nie mogę.
— To pięknie i mądrze, Jurku. Wszyscy odtąd będziemy szczęśliwi.
— Pięknie, lub niepięknie. Może mnie kto posądzić, że pod wpływem jakiejś rachuby...
— Nie mów tego, Jurku! Jesteś idealistą. Wszystkie twoje pokusy pochodzą, ze szlachetnego idealizmu, który cię jednak często prowadził na manowce. Teraz zdobyłeś się na odwagę,