Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/424

Ta strona została przepisana.
—   416   —

więc wytrwaj. Będziemy zresztą o tem mówili jutro.
— Ach, czy dużo będziemy mówili?... Możeby sam fakt, że przyjechałem, wystarczył?
Jerzy powiedział te słowa głosem dziecka, które się skarży, lub wstydzi. Siostra odczuła to sympatycznie:
— Masz racyę; zdaje mi się nawet, że papa będzie wolał... Ja w każdym razie wszystkiemi siłami starać się będę, aby cię jak najmniej nudzono.
— Dziękuję ci, Tereniu, ty to rozumiesz.
— No, dobranoc, mój Jurku.
Rozchodząc się cicho w uśpionym domu, parę razy skinęli jeszcze do siebie głowami, posyłali sobie oczyma uśmiechy, ustami drobne pocałunki, jak para kochanków po schadzce.
Jerzy spędził niespokojnie resztę nocy, wstał i ubrał się bardzo wcześnie, gotując się do nieuniknionego przejścia, do rozmowy z ojcem. Rozmowę tę przewidywał od dawna i ułożył sobie wstęp do niej. Wydobył z kufra przedmiot starannie zawinięty, odwinął i zamigotał do światła złoconą blachą w kształcie małej tarczy. Był to ów ryngraf polski, wykupiony z rąk niewiernych w Montecarlo. Jerzy kazał go umiejętnie odświeżyć. Tem wyraźniej zatem widniała Matka Boska Częstochowska nad herbem Nałęcz i data odsieczy Wiedeńskiej; na odwrocie Męka Pańska. Ryngraf przeznaczył Jerzy na upominek dla