Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/425

Ta strona została przepisana.
—   417   —

ojca, taki niby mały dowód pamięci, z podróży. Przyszła chwila wręczenia podarku. Ale ponieważ ofiarodawca nie był pewien, jak sam zostanie przyjęty, wolał oddać dary przez posły.
Wpatrzył się długo w wizerunek na ryngrafie, jakby udawał się pod opiekę święconej tarczy; potem zawołał służącego, kazał zanieść ryngraf ojcu i zapytać, kiedy może się z nim widzieć.
Pan Maciej nie spał już i natychmiast polecił prosić Jerzego do gabinetu.
Jerzy spostrzegł z daleka, przez drzwi otwarte, ojca siedzącego przy stole, z ręką na ryngrafie. Stwierdził zaraz, że się nie zmienił, że ma ten sam szlafrok i że wygląda potężnie. Gdy się zbliżył, stwierdził nadto, że spojrzenie ojca, choć wyraża namiętną ciekawość, jest przedewszystkiem ciężkie do wytrzymania. Przygotowane zdania uwięzły Jerzemu w gardle; przychylił się do ramienia ojcowskiego, dość niezgrabnie, potem wyprostował się i stał, milcząc.
Pierwszy do niego Maciej zwrócił Jowiszowe słowo:
— Co znaczy ta blacha?
— Znalazłem ten ryngraf w poniewierce za granicą i kupiłem z myślą ofiarowania go ojcu.
Pan Maciej oparł ręce o kolana, łokciami skierowanymi na zewnątrz rozszerzył swój majestat, pokiwał nerwowo głową, mlasnął parę razy językiem, aż przemówił: