Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/429

Ta strona została przepisana.
—   421   —

i w gniewie twym nawet bolała mnie twoja boleść. Dla tego uczucia, dla tej czci i miłości, głęboko tkwiących we mnie, poświęciłem ostatecznie wszystkie inne pragnienia — i przychodzę...
Tu Jerzy zbliżył się do ojcowskiego fotelu, pochylony, gotów do zgięcia kolana. Pan Maciej ujął go za oba ramiona.
— I przychodzę... naprawić... powetować przyszłem życiem...
— Zatem przeszłość nie istnieje dla ciebie? — zapytał ojciec, blizko patrząc w oczy syna.
— Oderwana ode mnie...
— To jest: zaręczyny, pierścionki?... bez możliwego powrotu?
— Poświęcam wszystko, wszystko!
— Słowo honoru?
Jerzemu drgnęły nieco powieki opuszczone.
— Słowo honoru.
— Ano, tak mi gadaj! — zagrzmiał pan Maciej z głębi piersi i porwał w objęcia korzącego się przed nim syna.
Tylko do ryku lwa można było porównać ten wybuch, w którym dźwięczały tryumf i potęga, a jednak i drapieżna czułość lwa-ojca.
Chwilę trwało rozrzewnienie, bez deklamacyi Po chwili pan Maciej powstał, położył rękę na ramieniu Jerzego i rzekł:
— No, mój chłopcze, daj mi się ubrać. Chcę cię jak najprędzej zobaczyć na twojem miejscu, w naszem gronie.