Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/432

Ta strona została przepisana.
—   424   —

— A, no... co wam się stało? milczycie, jak park ostryg!
Panna Paulina ręce wzniosła do góry i błędnym wzrokiem powiodła po zgromadzeniu. Ale Tadeusz ozwał się pierwszy śmiechem, za nim inni. Zwrócił się do Jerzego:
— Widzisz, mój kochany, to nie jest taka zwykła kuzynka, to szmermel, to jest całe w iskrach... A przytem najpoczciwsze dziecko na świecie.
Przygarnął córkę do siebie, a ta mu spojrzała w oczy potulnie, niemem poruszeniem ust powiedziała coś miłego i z rozhukanego dziecka stała się odrazu ujmującą kobietą.
Jerzy przyglądał się uważnie, jednak bez natarczywości; jednocześnie zaś przestrzegał estetyki swej postaci, wypróbowanej już w sztuce podobania się kobietom.
— Teraz moja kawa! — odezwała się znów Estella pieszczotliwie, głosem niezwykle dźwięcznym, który muzykę podkładał pod najprostsze słowa.
I zasiadła do stołu. Ale trzeba było znowu wstać na powitanie pana Macieja.
Z twarzy patryarchy odgadli wszyscy zwycięstwo i pokój, a zarazem nakaz, aby przyjazd Jerzego traktować jako fakt wesoły, lecz naturalny. Zadowolenie swe pan Maciej wyrażał tylko przez wzniesioną temperaturę duchową: łaskawość jego była cieplejsza, godność wspanialsza;