— Mój kochany, przywykłeś rozmawiać z kobietami; nieźle mówisz. Ale ja, widzisz, jestem stary praktyk i wiem, że o rzeczach prostych najlepiej mówić po prostu.
— Słucham stryja — rzekł Jerzy ceremonialnie.
— Nie potrzebujesz przystępować do mnie jak do ołtarza, ani jak do sędziego, ani jak do ojca. Jestem poprostu twym przyjacielem i mam ci do przedstawienia układ, który nas obu żywo obchodzi. Ale nim się porozumiemy, pozwolisz, że ci postawię kilka zapytań. Najprzód: jak zakończyłeś swe obrachunki z wdową?
— Ona sama zerwała.
— Tem lepiej. A nie starałeś się odtąd o nawiązanie z nią stosunków?
— Nie mogłem nawet. Rozstaliśmy się ostatecznie.
Stryj wpatrzył się przez chwilę w Jerzego i doznał zadowolenia z przeglądu jego twarzy. Nabrał humoru.
— No, a cóżeś począł z całym twym serajem? Piękna Fernanda dużo cię kosztowała?
— Nic wcale, stryju. Przegrała mi kilka tysięcy franków w ruletę, to wszystko.
— E?... Zawsze tam jakieś upominki, kwiaty?...
— Tak, trochę kwiatów.
— Toś ćwik, mój chłopcze. A pani de Nielles?
— Pani de Nielles?!
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/440
Ta strona została przepisana.
— 432 —