Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/449

Ta strona została przepisana.
—   441   —

czyków, ubielonych mąką, zbliżyło się w celu ucałowania rąk władców tych włości i dostatków. Wykonali to delikatnie i ostrożnie, ze względu na sypiącą się z ich ubrań i twarzy mąkę.
— Niech będzie pochwalony!
— Trzeba zawsze dodawać: Jezus Chrystus. Koniecznie trzeba dodawać rzekł poważnie pan Maciej.
A Estella z Jerzym, opóźnieni na zielonym końcu pochodu, idą weselnie w ozłoceniu słonecznem. Ona zebrała całe snopy kwiatów polnych i łąkowych, on jej pomaga nieść je do domu. Postać jej, trochę obca wsi polskiej, stylizuje krajobraz, dając mu pozory tej scenki z początku XIX wieku, w której dziewczę wysoko uczesane, w wielkim nakształt wydętego żagla kapeluszu, w sukni z krótkim stanem, słucha czułych wyznań ulana, jadącego na wojnę. Jerzy nieźle udaje rycerza, tylko zamiast jechać na jakąkolwiek wojnę, właśnie powrócił. Oboje czują się źródłem i środkiem tego szczęścia, które promienieje, tego bogactwa, które się dokoła roztacza. A przytem, mają najmilsze między sobą sprawy.
— Gdym cię pierwszy raz zobaczył w Paryżu, Stelli, miałem nagłe przeczucie tej bezwzględnej sympatyi, która jest podstawą wielkich i trwałych uczuć. Byłaś zupełnie dzieckiem, jednak już takiem, że można było odgadnąć ter dzisiejszy kwiat, tę gwiazdkę.