— Nie nalegajmy, moglibyśmy na szwank narazić dyskrecyę pana Dubieńskiego.
Jerzy chciał niby protestować, ale Fabiusz uprzedził go, zmieniając rozmowę.
— Przed chwilą spotkaliśmy pana Hynko-Zakopiańskiego. Może go pan zna?
— Znam, niestety.
— Porzucił rzeźbę i rytownictwo; trudni się już tylko haftem i poezyą, od czasu jak został wieszczem laureatem po swym »Nieboskim balecie«. Zwierzył mi się, że chce zamknąć Nizzę w tryptyk i w tercyny. W każdym razie będzie trzy po trzy.
Pani Anna zaśmiała się wesoło:
— Powiedziałeś mu to prawie.
— Nie zrozumiał. Wogóle, jak jego koledzy, nie rozumie wagi, ani doniosłości słowa. Z filozoficzną kulturą jest tam słabiej, ale natchnienie ogromne, nieustające. Tylko natchnienie rozumnego człowieka różni się znacznie od rozgrzania bezładnego mózgu. A pan co pisze, panie Dubieński?
— Napisałem parę wierszy lirycznych, parę kart rymowanego pamiętnika, rzeczy nie do druku.
— To szkoda; pan ma kulturę i cokolwiek pan napisze, choćby o Nizzy, nie będzie pan kolegował, ani współzawodniczył z Zakopiańskim.
Jerzy skłonił się i dworsko zapytał Fabiusza:
— Ze wszech miar ciekawe byłoby wiedzieć, nad czem pan obecnie pracuje?
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/48
Ta strona została przepisana.
— 40 —