— Jestem na wakacyach; warsztat mój pozostał na Śląsku. Tutaj bawię się obserwacyą, trochę i pisaniem o barbarzyństwie, kwitnącem w naszej zarozumiałej epoce, o barbarzyństwie, które się mieni rozkwitem cywilizacyi.
Oleski zaciął usta i natężył spojrzenie, a Dubieński skłonił się znowu, ale nie odpowiedział. Potwierdził w duchu zdanie swe o Fabiuszu; jest to dziwak, widzący życie przez jakieś szkła osobne, ale pod tym względem niebezpieczny, że ma zawsze słuszność, gdy się go dosłucha do końca.
Przyszedł czas na rozejście się. Pożegnano się uprzejmie; pani Oleska ładnie spojrzała na Jerzego, chcąc mu widać wynagrodzić zimne swe poprzednie zachowanie. Powiedziała mu nawet:
— Chciałabym poznać pańskie tutejsze wiersze.
Jerzy chwycił się za kieszeń od surduta, ale w czas przypomniał sobie, że wiersz do Fernandy nie może się pani Oleskiej podobać. Więc cofnął się, mówiąc, że się omylił, że zapomniał, że pozwoli sobie kiedyś nadużyć jej cierpliwości.
Idąc do Granowskich, Jerzy rozmyślał jeszcze o swem świeżem spotkaniu.
— Pani Oleska, która od śmierci męża gdzieś jak cień przepada, także tu przyjechała, i to z nieodstępnym Fabiuszem. Wprawdzie mieszka w Cannes, a on w Antibes, no, niedaleko... Ta wzorowa pani Anna!... Fabiusz jest blizkim krewnym jej męża, dużo starszym, nie tak znów stary
Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/49
Ta strona została przepisana.
— 41 —