Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/53

Ta strona została przepisana.
—   45   —

tutejsze na innych są oparte zasadach, że zresztą nie obowiązują na przyszłość. Tutaj mogą wszyscy znać się ze wszystkimi, bo wszyscy są niby na wakacyach, nie związani w towarzystwo, ani w społeczeństwo. Znajomych Polaków przesiewano jednak staranniej, niż świeższych znajomych innych narodowości. Niektórzy mieli to pani Granowskiej za patryotyczną zasługę.
Śniadanie było dzisiaj na dwanaście osób. Hrabina, na wpół leżąc w głębokim fotelu, przyjmowała gości, wyciągając do niektórych tylko rękę, dla drugich odchylając ciężkie swe, siwiejące włosy od adamaszku, tłómacząc się wreszcie trzecim, że powstać nie może. Wszyscy to rozumieli. W salonie znajdowała się najprzód obok matki Krysia, świeża blondynka z pięknymi włosami, zupełnie ładna, pomimo że nosek miała zmysłowy, ruchliwy, trochę za gruby. Syn, Antoni, nadzieja rodziny, był nieco smutny: podobny do siostry, ale bledszy, wysoki i wązki w ramionach, trzymał się trochę pochyło; wszystko w nim tłómaczono nieśmiałością.
Pierwsi weszli do salonu państwo Rubenson, tak ogromnie bogaci, że należeli do najlepszego towarzystwa. Zresztą tylko pan miał typ niezatarty bankiera z Frankfurtu, obecnie czynnego w Paryżu. Rysopis jego można przez grzeczność pominąć. Był zawsze usłużny i czasami podobno dowcipny. Pani, Belgijka, jeszcze piękna, ubierała