Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/57

Ta strona została przepisana.
—   49   —

Jerzy brwi lekko ściągnął, ale d’Anjorrant zmienił ton na uroczysty:
— Poważnie mówiąc, bardzo cenię pańskiego wuja; należy do naszych przyjaciół.
Poczem przerwał audyencyę i zwrócił się w inną stronę.
Tymczasem Słuszka tłómaczył długo i wymownie, dlaczego się nieco spóźnił. Mówił po francusku jak Francuz, wyglądał zaś jak Eustachy Słuszka, czyli zupełnie oryginalnie: czarna, niewielka postać, starannie ubrana, z oczyma sędziego śledczego i z uśmiechem dziecka.
— Pani hrabino! Nie można mówić mi tego, co się wszystkim mówi. Ja się nigdy nie spóźniam, tylko mogę być w kolizyi obowiązków. Mym obowiązkiem jest stawić się na godzinę zaproszenia, ale nie możecie nawet zgadnąć, ile innych zadań miałem dzisiaj do spełnienia. Gdyby »kwadrans łaski« nie istniał, trzebaby go właśnie dla mnie wymyślić. Napoleon, ten wielki człowiek, z którym, mój Boże, mam niektóre wspólne cechy, powiedział...
— Jesteśmy legitymiści, kochany Eustachy — przerwał d’Anjorrant — a śniadanie, które opóźniasz swą wymową, nie może być, jak tylko królewskie.
— Bardzo się o to boję — wtrąciła pani Granowska.
— Jakto! pani hrabino?! — zawolał Słuszka z oburzeniem — ja pani wynalazłem kucharza,