Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/60

Ta strona została przepisana.
—   52   —

— Czy pan ma już ustaloną pozycyę poety w swoim kraju?
Jerzy spostrzegł, że tu trzeba dać jakąś dokładną informacyę o swojej kategoryi, zdecydował się więc na małą przesadę:
— Czy mam pozycyę, nie mogę o tem sądzić. Śmiem jednak twierdzić, że każdego mego tomu oczekują z pewną niecierpliwością.
— Au! a jak się wymawia pańskie nazwisko?
Jerzy nauczył ją bez trudności, jak się po angielsku wymawia »Count Dubieński«.
— Może pan zechce wpisać aforyzm do mego albumu?
— Z największą chęcią.
— Napisze pan po polsku i przetłómaczy na angielski.
— Nie dość dobrze władam tym językiem.
— To po francusku.
— Owszem.
Po ubiciu tego targu nastało krótkie milczenie. Jerzy pomyślał: czyby nie wpisać ostatniego swego wiersza? A lady Cosway zaczęła się przyglądać towarzyszowi dużo łaskawiej. Była nawet ładniejsza z uśmiechem, odsłaniającym duże, wystawowe zęby. I zaczęła się nowa indagacya:
— Do jakich klubów pan należy?
Jerzy, już nauczony doświadczeniem, wyliczył parę klubów rzeczywistych i parę urojonych. Pominął tylko angielskie.
— Czy pan poluje na bażanty?