Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/61

Ta strona została przepisana.
—   53   —

— Przepadam za tem polowaniem. Te bukiety pięknych ptaków, z metalicznymi odblaskami w słońcu...
— Nie. Ja mówię o dzikich bażantach. Niema bukietów.
— Lubię także. Są znowu niespodzianki lasu, ciemne głębie, z których niewiadomo, co wyjść może...
— O nie! są nizkie krzaki na bagnie.
— Dla myśliwego i ten widok może być ponętny.
— To niech pan przyjedzie do nas w tym roku na bażanty w listopadzie. Dam panu adres po śniadaniu.
— Bardzo dziękuję. Jeżeli tylko obowiązki moje mnie puszczą.
— Odpowiedzieć trzeba do 1-go lipca; 3-go lipca listę gości zamykamy.
Rozmowę tę przerwała głośna perora Słuszki, zwrócona zrazu do pani d’Anjorrant, następnie do pani Rubenson i do wszystkich obecnych. Chodziło mu o rolę kobiet w nowożytnej cywilizacyi.
— Kobieta nowożytna powinna studyować życie mężczyzn, — o! w granicach możliwości! — Jeżeli chce utrzymać swój wpływ na mężczyznę, musi być zdolna do towarzyszenia mu mniej więcej wszędzie. A do wpływu na mężczyznę ogranicza się cała rola kobiety w życiu.
Pani d’Anjorrant zaprotestowała: