Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/64

Ta strona została przepisana.




VI.

Pociąg, zbierający pasażerów od zachodu na wschód, do Cannes, Antibes, Nizzy, Beaulieu, do korony tego kraju, do Montecarlo, mknął samym brzegiem morza, mijając po lewej stronie niby ogród gęsto zamieszkany, oliwne gaje na rdzawych stokach skał, mury białych willi, kapiących od róż i geranium; ze świstem i grzmotem wpadał w krótkie tunele, osadzał się z rozpędu na małych dworcach, na których przybierał gorączkowo kilka osób, trzaskał drzwiami wagonów, świstał i ruszał dalej, bryzgając wesołą parą na szosę tuż obok rozciągniętą. Po szosie tej warczały samochody, śmigały bicykle na wyprzódki z pociągiem. Zaledwie gdzie niegdzie ciężki, wysoki wóz, wleczony przez muła, przerywał ten pęd, jakby dla oznaczenia szybkości mijającego pościgu.
Wcześnie jeszcze — dzień cały przed nami. Może to dzień szczęścia, niebywałych wzruszeń, może ten oczekiwany dzień wielkiej fortuny?... Tymczasem dzień taki pogodny, aż się dostaje