Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/68

Ta strona została przepisana.
—   60   —

— Mało. Ale rodzice bardzo bogaci, no i stryj... Wszystko to przyszłość wprawdzie.
— Cóż on tedy porabia z piękną Fernandą?
— On z Fernandą?!
— Eustachy! jesteś aniołem! Wznieś oczy ku niebu. Na wysokościach te palmy zwiastują nam raj, w którym możemy się spotkać bez rozterki.
Dojeżdżali do Montecarlo. Stroma skała zasłania od kolei żelaznej widok siedliska rozkoszy. Ale skoro służba kolejowa głośniejszym okrzykiem zwiastowała oczekiwaną nazwę, otworzyły się wszystkie drzwi wagonów, i potężne windy wzniosły jednych spragnionych na szczyt wzgórza, podczas gdy inni, zdyszani, biegli po łamanych schodach do tegoż celu, niebaczni na cudowne linie gór, przebłyski szafirowego morza i ściany roślin najrzadszych odmian.
Żaden teatr W dni wielkich przedstawień, żadna katedra podczas morowej zarazy nie wchłania tak szybko ludzi w swe otwarte na roścież podwoje, jak to czyni złoty dom rozpusty. Siła magnetyczna złota, przewalającego się wewnątrz, jest tak potężna, że tylko ludzie, którzy pragną, koniecznie okazać swą oporność, wchodzą powoli, a i ci czują niby wiatr pchający ich naprzód.
Rubenson, Słuszka, Schwind, d’Anjorrant ze swemi paniami znikli już w różnobarwnych czeluściach. Ociągała się jeszcze pani de Sertonville i Jerzy.
— Czy będziemy grali? — pytała Fernanda.