Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/74

Ta strona została przepisana.
—   66   —

uśmiecha się jak smok po przełknięciu barana. Gdy do rozmowy wtrąci »to zależy«, znowu śmieje się, przymykając lewe oko. Ale ja się nie śmieję.
Pani de Sertonville obserwowała rozprawiającego Jerzego uważnie.
— Żeś dowcipniejszy, mój poeto, o tem nie wątpię. Ale dlaczego ludziom upośledzonym odmawiać przyjemności obcowania z nami?... Zwłaszcza szczęśliwi powinniby być dobrzy i laskawi dodała z przechyleniem głowy tak wymownem, jak pocałunek.
Weszli razem do sal gry, przepełnionych, uroczystych i gorączkowo czynnych.