Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/75

Ta strona została przepisana.




VII.

Zaledwie minęli pierwsze stoły, zwrócili uwagę na parę ludzi błąkających się opodal od gry.
Mężczyzna nosił na sobie szare, źle skrojone ubranie, monokl w oku, a minę miał tak zuchwałą dawnego bywalca »po podobnych zakładach«, że każdy go brał odrazu za nowo przybyłego. Kobieta była ubrana lepiej, nosiła się z uprzejmą godnością i pilnie przeglądała zgromadzenie za pomocą szyldkretowej lornetki.
Jerzy, idący z Fernandą, stanął nagle, jakby przed gorączkowem przywidzeniem:
— Do licha! to moja siostra.
Instynktowo odsunął się od Fernandy, dając jej znak, że muszą się rozejść. Ale ona, tylko ruchem brwi wyraziwszy niespodziankę, odrzekła szybko i twardo:
— Głupstwo, zaraz, mnie jej przedstawisz.
W grupie obserwowanej powstał też mały popłoch, krótka narada i decyzya. Poczem obie pary skierowały się ku sobie z różnemi, stosownie do usposobień, oznakami zdziwienia i radości.