Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/80

Ta strona została przepisana.
—   72   —

owszem, tylko się szamoczesz z niebezpieczeństwami twej bogatej natury! Jurku! jak się cieszę, że cię znajduję w dobrych dyspozycyach!
Jerzy obejrzał się, czy kto ze znajomych nie usłyszał niezwykłego wybuchu siostrzanego afektu, a potem uśmiechnął się:
— Jestem rzeczywiście w doskonałem usposobieniu. Niczego mi nie brak... a! owszem — pieniędzy. Mieszkam w Nizzy, piszę trochę, widuję najlepsze towarzystwo...
Siostra uspokoiła się i przybrała wyraz hamowanej czułości, pod którym jednak drżały jeszcze niektóre powątpiewania, obawy, spółczucia, igrając z sobą nawzajem.
Kobryński zaś spojrzał na Jerzego wzrokiem wilczym, z pode łba, obiecywał sobie bowiem zostać poufnym sojusznikiem szwagra, tymczasem spotkał w nim wyznawcę wielu cnót, na teraz mniej potrzebnych.
Terenia przeglądała znowu chciwie barwną, galeryę osób, napełniającą salę.
— A ta wysoka, z piórami tonowanemi na kapeluszu, która ci skinęła tak zgrabnie głową, jak się nazywa?
— Ach, zapomniałem. To nie jest pani «z towarzystwa».
— I znasz ją?! Uciekam stąd, moi drodzy. Jeszcze do mnie gotowa zagadać.
— Niema obawy. Ale wyjść możemy na po-