Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/83

Ta strona została przepisana.
—   75   —

bryńskich, lecz uprzednio postanowiono poranne ubrania z powodu niemożliwości ich zmienienia.
Książę Władysław, rozejrzawszy się w sytuacyi i zapewniony o udziale pięknej Fernandy, odezwał się stanowczo:
— Bardzo panu dziękuję za uprzejme zaproszenie; nie omieszkamy się stawić, księżna i ja.
Tę przemoc mężowskiej władzy księżna przyjęła z poddaniem, z nieokreślonym uśmiechem, w którym nad wielu, wielu dystynkcyami górowała jednak pogoda duszy.
Skoro po różnych jeszcze wymienionych grzecznościach, Kobryńscy znaleźli się z Jerzym na placu przed Kasynem, Terenia drżała od wrażeń, wzruszeń i od zapachu kwiatów, świeżo polanych wodą, roznamiętnionych przez nadchodzący wieczór:
— Co za wir! jaki szał w tym sztucznym raju! Czuje się tu podszepty wszystkich pokus, a przytem wdzięczność dla Pana Boga, że ten piękny kraj dla nas stworzył...
Ponieważ ani w sercu męża, ani nawet brata nie znalazła odgłosu, stłumiła westchnienie do Stwórcy, i stosując się do poziomu mężczyzn, zapytała:
— Ale czy wypada obiad przyjmować od Rubensona... od tak mało znajomego Rubensona?
— Tu się tak robi. Tu wszyscy żyją łatwo i razem, w salach gry, na tym placu, w tej galeryi...