Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/84

Ta strona została przepisana.
—   76   —

Jerzy wskazał laską parterowy taras hotelu Paryskiego, na pół otwarty, na pół oszklony, Księżna spojrzała pożądliwie przez lornetkę.
— Więc tutaj to się odbędzie?...
Słońce znikło już i szafirowe przesłony padły na góry; na placu zajaśniały latarnie, zapaliły się oczy Kasyna, hotelów; galerya Karola III-go oznaczyła swój kierunek elektrycznym pasem, zawieszonym w pół góry; a na różnych wysokościach poczęły się iskrzyć światełka odosobnionych mieszkań ludzkich, tem czerwieńsze, dalsze, tem bardziej nęcące, im wyższe, aż do grzbietu skał, nad którym blado-fosforyczne rozmnożyły się gwiazdy.
Na morzu, stalowo damascenowanem, srebrne ognisko księżyca ogromniało coraz jaskrawiej, a po pięknej linii wybrzeża, roztopionej już w spadającej ciemności, pobiegł wąż sztucznych świateł i przystroił krainę do uciech nocnych.
Mimo chłodniejszego powiewu od morza, Kobryńscy z Jerzym przechadzali się długo, oddychając emanacyami klimatu, pasąc oczy widokiem, i Terenia, prawie natchniona, mówiła rzeczy bardzo podniosłe. Aż nareszcie Władysław odłączył się od grupy, a siostra pozostała sam na sam z bratem.
Tymczasem obiad Rubensona przygotowywano w hotelu Paryskim z pewnemi modyfikacyami, których przyczyną było, że obie Amerykanki, margrabina i lady Cosway, wróciły pociągiem do