Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/85

Ta strona została przepisana.
—   77   —

Nizzy. Słuszka, autor pomysłu, spierał się z d’Anjorrant’em:
— Jak można Rubensonowi psuć obiad w ostatniej chwili?
— Dyabeł go wiedział, że nas zaprosi do tej oszklonej klatki, niby na pokaz wszystkim sezonowym gapiom, i że użyje nas do zareklamowania pięknej Fernandy. A nie! Dwa razy dziennie wystawiać moją żonę i bratową na takie towarzystwo, dziękuję.
— A na balu maskowym mogłeś na kolacyę z temi paniami zaprosić Emilienne d’Alençon i de Vriès?... — ozwał się Eustachy rozgoryczony.
— Mogłem! To była ekscentryczność. Tutaj zaś widzę wyraźnie zamiar pani de Sertonville wkradania się do sfer, w których nigdy nie była i za moją pomocą nie będzie.
— Jakieś napadło cię katoństwo, Raulu. Z przeproszeniem jadałem już u ciebie obiady, w Paryżu i tutaj, z paniami, o których kronika...
— Eustachy! Naucz się jeszcze jednego pewnika. Nie zamykam swego domu przed naszemi krewnemi, które co do obyczajów współzawodniczą z kokotami; to jest miłosierdzie. Ale nie wprowadzam kokot, kandydatek na damy, do salonu mojej żony. C’est une affaire de tenue.
— Masz jakieś uprzedzenia co do pani de Sertonville, których nie rozumiem. Jest przecie dobrze urodzona i naprawdę zamężna. I ja wiem o jej niektórych wycieczkach do zakazanych ra-