Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/87

Ta strona została przepisana.
—   79   —

i wyniósł z niej trzy tysiące franków. Był w wysokiej temperaturze ducha, zwłaszcza po rozmowie z Fernandą, bardzo obiecującej; szukał teraz żony, która, ciągle natchniona, włóczyła za sobą Jerzego po tarasach, po drogach płaskich i stromych. Gdy ich spotkał nareszcie, zauważył wyraz Tereni uroczysty, używany tylko w chwilach przełomowych, i wyraz Jerzego przybity, pośredni między żalem za grzechy a znudzeniem.
— Władziu — rzekła Terenia, nie zważając na inne słowa męża: — radosną mam dla ciebie nowinę: Jerzy, na moje nalegania, porzucił ostatecznie ową pannę Kulig. Uczynił to dla nas — i poświęcił ją.
— Winszuję — odrzekł szwagier i wstrząsnął ręką Jerzego.
— A teraz nasz pobyt tutaj...
— Co? nasz pobyt?... — zawołał Kobryński srodze zaniepokojony. Nie wyjedziemy przecie zaraz?!
— Nie zrozumiałeś. Nasz pobyt tutaj ma jedynie na celu zdrowie. Nie mówię już o mojem, ale o moralnem zdrowiu Jerzego. Ja wyleczę jego serce; ty, Władziu, pomożesz mi.
— Ile tylko sił starczy! wybuchnął Kobryński, odkrywszy w sobie skarby uczuć familijnych, z których dotychczas nie zdawał sobie sprawy.