Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/88

Ta strona została przepisana.




VIII.

Chemik, któryby wziął pod obserwacyę małżonków Kobryńskich w dziesięć dni po przyjeździe, mógłby ciekawe zapisać spostrzeżenia, jak wielkie ognisko montekarlijsko-nicejskie okwasza i przekształca szlachetny skądinąd metal, wykopany w Polsce, zahartowany nawet w święconej wodzie ze źródeł Chojnogórskich. Zmiany te zresztą uwydatniały się głównie na powierzchni, nie dotykając wewnętrznej wartości kruszcu.
Władzio oględniej obchodził się z monoklem i swoją »wyższość« opierał już na innych zasadach, zapożyczonych trochę od Słuszki, trochę od d’Anjorrant’a. Ubierał się dużo staranniej, popadł tylko w inną ostateczność: ubierał się za dobrze. Grał coraz grubiej, a pochop do tego dawały mu zwłaszcza częste współki z panią de Sertonville, która przegrywała zawsze; potrzebował więc i te straty powetować i na swój rachunek coś wygrać. A to, coby wygrał, oddałby także, gdyby nadarzyła się sposobność, pięknej wspólniczce na-