Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/93

Ta strona została przepisana.
—   85   —

w głowie, ani poezya; mam umysł raczej filozoficzny.
Księżna zaczęła coraz pilniej przyglądać się mężowi.
— Moja Tereniu! patrzysz na mnie jak sędzia śledczy. Może mnie posądzasz o jakie niedozwolone stosunki z Fernandą? Mogę ci dać słowo honoru...
— Nie żądam, nie żądam. Zaciekawia mnie tylko ta pani. Muszę sama trochę bliżej jej się przypatrzyć.
Kobryński był nierad z siebie po tej rozmowie. Chciał być dyplomatą, a odsłonił się niepotrzebnie. Pal licho Jerzego, ale on sam zwrócił na siebie uwagę. Chociaż nie obawiał się zazdrości Tereni, »wzorowej kobiety i bez temperamentu«, nie chciał bynajmniej jej oznajmiać, że do Fernandy czuł pociąg niepohamowany, codzień gwałtowniejszy, nie uwieńczony jednak wzajemnością.
W parę godzin potem spotkał ją znowu przy grze w »trente et quarante«. Piękna Hiszpanka siedziała przy stole z Rubensonem i grała kupami biletów bankowych. Postać jej prosta, oczy szeroko otwarte i wpatrzone w palce krupiera, wargi aż krwawe od zagryzania, nie wyrażały słodkich uczuć; owszem, nadawały jej pozór walczącej Judyty.
Wspólnik był tuż obok i przez złote binokle