Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/95

Ta strona została przepisana.
—   87   —

sem zaszła sprzeczka o parę ludwików, które ktoś drobny chciał sobie przywłaszczyć z krzywdą, innego gracza lub banku. Wtedy »naczelnik partyi« szacował szybko tego, który wszczął sprzeczkę, mając mniej więcej o wszystkich obecnych dokładne policyjne informacye, rozstrzygał spór grzecznie i pospiesznie. W razie niepewności, krupier płacący rzucał żądane pieniądze z lekkiem wzruszeniem ramion. Ale właściwa walka toczyła się między wysokimi stróżami złotego domu a Rubensonem. Do niego zwracały się głowy sześciu krupierów, gdy odzywał się krótkim rozkazem:
— Asekurować masę... Przeprowadzić na czerwony...
Do Fernandy, przewracającej zwinną rączką bilety, zdążały pochlebne uśmiechy tychże wysokich stróżów.
— Czy pani raczyła postawić masę konno na inverse i czerwony, czy tylko na czerwony?
— Na czerwony.
— Rozumiemy.
I Ćwierć miliona obrotu na kwadrans, w jednej talii, migało się w oczach pożądliwego tłumu.
Do Kobryńskiego dochodziły ciche uwagi »galeryi« po rozegraniu każdej stawki:
— Znowu wygrał? co?... kanalia! Bank rozniesie.
— O co panu chodzi? Litujesz się pan nad