Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/97

Ta strona została przepisana.
—   89   —

on patrzał ciągle w jej oczy i spostrzegł w nich fosforyczną iskrę niepewną, może trochę ironi?...
— Pojechałbym za panią na kraj świata i wiecznie z nią pozostał!
Teraz pani de Sertonville spojrzała na wielbiciela, który wysilił spojrzenie i wąsy podkręcił jeszcze wyżej, jakby je odgarniając do pocałunku.
Odezwała się łaskawie, ale zimno:
— Jesteś pan przyjemny.
— Pani nie może dostatecznie ocenić, jakiego ma we mnie przyjaciela i sługę. Gdyby chodziło o największe poświęcenie, o życie, o zabójstwo...
— Tra la la... proszę mówić trochę ostrożniej, bo ludzie blizko. Nie wymagam poświęceń; proszę, aby mi pan towarzyszył do Nizzy w moim powozie.
— Któżby to śmiał nazwać poświęceniem! Ja mówię wogóle, że odkąd panią poznałem, nie marzę już o niczem, tylko o widoku pani; szukam sposobów zasłużenia się jej; chciałbym dowieść, że mogę się na coś przydać...
Fernanda przysłoniła oczy długiemi rzęsami i przesunęła po wargach koniec języka, co było u niej oznaką zamyślenia o rzeczach ponętnych.
— Pomówimy w powozie. Będziemy mieli pięć kwadransów czasu.
— A godzina... nasza czy kiedy wybije?... Fernando? — szepnał Kobryński, tracąc zupełnie głowę.
— Mości książę! znam tylko moje godziny. Nie dzielę się niemi.