Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/102

Ta strona została przepisana.
—   94   —

Pan Apolinary sapnął:
— Co za spiski, dobrodzieju mój? Toć my pracujemy jawnie i także dla naszego jutra. Chodzi o to, jakie ma być jutro.
— Chodzi właśnie o to. Wasza przyszłość jest od naszej odłączona z powodów etnograficznych i ekonomicznych. Odmienne mamy cele i odmienną taktykę. Mieszkając w kraju o ludności mieszanej, musimy się liczyć z potrzebami każdego szczepu. Litwin, Białorusin, Rosyanin, Polak muszą u nas mieć zagwarantowane swoje prawa osobne. Ale wszyscy razem winni współdziałać w interesie państwa. Sprawiedliwość dla wszystkich, ale jeden też dla wszystkich obowiązek. Rozumie pan?
Budzisz odpowiedział twardo:
— Rozumiem, ale nie podzielam pańskiego zdania.
Szpary oczne pana Eustachego, dobrotliwe jakieś, czy szydercze — bo te uczucia miały na jego twarzy jeden niemal wyraz — zmierzyły się z niedwuznacznie wojowniczem spojrzeniem Budzisza. Chmara nachylił się ku panu Apolinaremu i dotknął obu jego ramion, napoły go klepiąc, napoły obejmując:
— Oj, niepoprawni wy, niepoprawni!
— Bo i nie widzę, z czego się tu poprawiać, dobrodzieju mój! — odpalił Budzisz, poklepując nawzajem Chmarę po żebrach.