Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/106

Ta strona została przepisana.
—   98   —

mawiała księżna — i poznać wszelkie gatunki.
— Gatunki lnu?
— Nie, batystu — rzekła księżna figlarnie i znowu przypomniała Kazimierzowi Paryż i wrażenia lekkomyślne.
— Wie pani, że batyst nie wyrabia się zwykle ze lnu? Jest to wogóle wyrób importowany.
— A! to mi wszystko jedno! — urwała i, zadarłszy ładny nos, przeszła do tonu książęcego:
— Pan przyjechał z Wiszun? Pan jest krewnym Budziszów?
— Apolinarego, z którym przyjechałem. Tutejsi pochodzą z innej linii.
— Aha, z innej linii...
Księżna zwróciła się do siedzącej w pobliżu pani Wiliaszew:
Ma petite chérie! Daj mi ten gałganek ze stołu.
Pani Wiera Wiliaszew była zgrabną i dobrze ubraną brunetką, jednolicie śniadą na ładnej twarzy i na obnażonych ramionach. Zasługiwała się uprzejmością polskiemu towarzystwu, a z księżną Zasławską była w przyjaźni. Powstała żywo ze swego miejsca i zbliżyła się, podając żądany kawałek sukna.
— To pana zajmie — rzekła księżna —