Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/107

Ta strona została przepisana.
—   99   —

pani marszałkowa ma z panem Chmarą fabrykę tego.... tego...
C’est du »samodieł« local — objaśniła pani Wiłiaszew. — N’est-ce pas, que c’est bon?
Rozpatrzono sukno między trzema pochylonemi głowami, i Kazimierz uprzejmie je pochwalił; poczem księżna, odrzucając niecierpliwie od siebie sprawę krajową, przeszła do osobistej: — Głodna jestem, jak pies. Kiedyż oni dadzą jeść w tym domu?
— Czekają może na panią Krystynę? — rzekła pani Wiliaszew.
— Ale nie; Krysia nie przyjdzie. Widziałam ją: chodzi rozczochrana po swym pokoju i deklamuje.
— Księżno! — zawołała pani Wiliaszew — pan pewno nie zna pani Krystyny. Ładne będzie miał o niej wyobrażenie! — Ach prawda! on jej nie zna. Ale słyszał pan o niej?
Mówiono mi, że bardzo piękna.
— Nieużyteczna piękność. Pewno jutro Pozna ją pan. Dzika kobieta. Jeżeli dozna pan łaski w oczach jej — a nie wątpię, że tak — może panu powiedzieć rzeczy zadziwiające. Ale nie trzeba jej brać zupełnie na seryo.
— Mieszka tu stale?