Zaledwie rozdniało, bracia Zasławscy pierwsi ruszyli do lasu, gdzie podjęli się urządzić polowanie z gończymi na lisy. Za nimi mieli podążyć inni myśliwi, mniej lub wcale nie obeznani z puszczą i z litewskim sposobem Polowania, które jest pobieżnie tylko naszkicowaną przygodą. O jakimś geometrycznym planie, o zajęciu takich a takich ostępów, o wyznaczaniu stanowisk nikt z góry nie przesądza. Jedzie się na umówiony punkt zborny, a stamtąd, gdy psy zagrają, »Bóg ich wie«, gdzie się zapędzą, gdzie urwą, gdzie złowią się, znowu poprawią, z oka wezmą, gdzie pociągną za sobą myśliwych. Zależy od przesmyków, od kierunku wiatru, od dnia, od szczęścia.
Na drabiniastym wozie parokonnym miejscowego wzoru trzęśli się Miś i Beno w licznem towarzystwie. Na obu siedzeniach, szeroko sianem wypchanych, tkwili w różnych pozyeyach, zwróceni od koni i do koni, »ocho-