— Słyszałem o ojcu pani. Słynął, jako dobry Polak i silny pracownik.
— Słyszał pan zapewne za mało. Ale nie będę mówiła o nim, bo to już tylko cień. — Na dzisiaj żeby ludzie tacy się znaleźli!
Kazimierz potakiwał, lecz nieco platonicznie, gdyż, będąc z dalekiego kraju, mało rzeczywiście wiedział o Władysławie Sołomereckim.
— Rodziców dawno już pani straciła?
— Matki prawie nie pamiętam. Ojciec mój umarł temu lat dziesięć. — — Ale ta moja biografia może nudzi pana?
— Jak pani może przypuszczać?! Właśnie proszę mi mówić o sobie. To mnie serdecznie zajmuje.
Przycisnął dłoń do piersi naturalnie i przekonywająco.
— Więc jeszcze trochę. Ojciec w testamencie oddał mnie pod opiekę pana Eustachego Chmary.
— Ach, to była wola ojca pani?
— Tak. Pan Chmara uchodził już wówczas za najznaczniejszego obywatela tutaj i... był trochę inny. Gdym zaledwie dorosła, pan Chmara wydał mnie za swego przyrodniego brata, dużo młodszego, Karola. Wtedy skończyło się moje dobre życie, a właściwie — już od śmierci ojca.
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/149
Ta strona została przepisana.
— 141 —