Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/153

Ta strona została przepisana.
—   145   —

Jakby olśniony przez nową, kapitalną piękność w osobie Krystyny, patrzył na nią Kazimierz z gorącem współczuciem.
— Teraz rozumiem odrazu wiele rzeczy. Jest pani w ciągłej rozterce moralnej z całym szeregiem mieszkańców Rarogów i okolicy?
— Naturalnie. I całe moje życie od śmierci ojca zabrnęło między takich ludzi. Mieszkałam przez czas pewien i u Zasławskich.
Kazimierz budował pośpiesznie, ale składnie historyę Krystyny. Zapalał się coraz bardziej do tego przedmiotu, więc badał dalej:
— Nie mogła pani mieszkać u siebie, rozumiem, bo brat sprzedał ten... Taborów. Ale prawda! Kiedyż to on sprzedał?
— Zawcześnie, panie, o parę lat zawcześnie; wtedy, kiedy jeszcze nie było wolno... Odtąd przestałam się z nim znać.
Zaczerwieniła się, jak wiśnia, co spostrzegłszy, Kazimierz odwrócił oczy, choć miałby chęć wyrazić jej najgorętsze uznanie za ten wstyd kochany. Rzekł ze sztucznym spokojem, w którym drżało jednak wzruszenie:
— Ale pani nie dała sprzedać swojej Auszry.
— Jest dużo większa niż moja część. Córki tu biorą czternastą część spadku.
— Prawda! zapomniałem.
— Więc na tych drzewach, pod któremi