Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/162

Ta strona została przepisana.
—   154   —

Apolinary. — Więc... spełniam kielich za władzę piękności, która okazuje swą moc nawet na tworach leśnych.
— Dajcie jej już pokój, ona tego nie lubi — mruknął z wysokości Hieronim Budzisz, nachylając się między głowy Apolinarego i Gotarda.
— Krzywdy jej przecie nie czynimy — odszepnął Assernhof — kochamy się w niej i my, Hieronimie, ale beznadziejnie, braciszku!
Hieronim pokiwał głową bez odpowiedzi.
A Zasławscy, oddalając się nieco od grupy, drąc młodymi zębami chleb z wędliną, tak się między sobą porozumieli:
— Dobry stary ten gruby — rzekł Beno.
— A lepszy, niż Kazimierz. To taki warszawski frant — rzekł Miś.
— I do Krysi się bierze. Ot patrzaj, ciągle tam z sobą, jakby znali się.
— Jemu w ara od Krysi. Krysia nasza.
Nie podejrzewając tak blizkiego spisku, Krystyna rzeczywiście mówiła cicho do Kazimierza, patrząc mu w oczy, jakby jeszcze sami byli na polance:
— Zaproszę do swego powoziku wuja pana. Czy tak dobrze będzie?
— Dobrze będzie — rzekł Kazimierz, wdzięcznem sercem przyjmując tę intencyę.