Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/164

Ta strona została przepisana.
—   156   —

polityczną, i to wspólną, jak oni chcą! Tożby wyglądało na spisek! w moim domu.
— At, cóż on powiedzieć może, taki Apolinary Budzisz? To, co i z gazet warszawskich znamy. A zawsze byłoby uprzejmie.
— Precedens zły. Nasze zebrania są ściśle miejscowe i do żadnej »wielkiej« polityki nie mieszamy się. Ja muszę się liczyć z mojem stanowiskiem.
— Właśnie. Żeby u Hylzena coś takiego urządzono, albo u Budzisza w Wiszunach, mogłaby być bieda. Ale u ciebie, Eustachy! Wszak ty, jak minister u nas tobie wolno.
— Tem bardziej. Nie chcę brać odpowiedzialności za to, co oni tu mogą powiedzieć. Jeszcze do gazet podać gotowi z zacytowaniem mojego domu.
— To można zastrzedz.
— Jeszcze gorzej; wtedy nadalibyśmy naradzie formalny charakter spisku. Żadną miarą nie mogę się na to zgodzić. Wytłómacz im to, Litaworze.
Fedkowicz nie dał za wygrane, chciał bowiem zobowiązać koroniarzy i w celach praktycznych, i żeby okazać swój wpływ na Chmarę, i dlatego, że był z natury uparty. Więc poszukał księżnej Katarzyny Zasławskiej, która bawiła jeszcze w Rarogach.
Była godzina trzecia po południu. Księżna siedziała na krytej werendzie w dość licznem