— Czy pan trochę senny jeszcze po wczorajszem polowaniu? — zwróciła się księżna do Rokszyckiego.
— Nie. Dlaczego?
— Mógłby mi pan podziękować. Przecie dla pana męczyłam przez pół godziny mego przyjaciela, aż sama się zmordowałam. Dajcie mi kawy.
Rokszycki zdobył się na uprzejmość, skłonił się pośpiesznie, chwycił za imbryk z kawą — w czem zresztą wyręczyła go Krystyna — i mówił, przysiadłszy się bliżej do księżnej:
— Rzeczywiście, usnąłem. Myślałem już o tej sesyi, a tu najprzód należą się dzięki księżnej za tak uprzejme... za taką pomoc w sprawie publicznej.
— Nie wiem, jaka tam sprawa publiczna, tylko chciałam panu zrobić przyjemność. A wyście radzili z Krysią o tej sprawie?
Chwiała palcem, ozdobionym pięknymi pierścionkami, wskazując kolejno na Kazimierza i na Krystynę, jakby liczyła: dwa razy jeden — dwa, albo groziła.
— Ja z panią o tej sprawie? Nie. Dopiero teraz pomyślałem.
— Pan jest także polityk, jak krewny pana?
— Wcale nie zawodowy, proszę księżnej.
— To niech się pan przejdzie ze mną po
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/173
Ta strona została przepisana.
— 165 —