Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/184

Ta strona została przepisana.
—   176   —

wypadało się liczyć. Parę przymówień się Rokszyckiego do dzisiejszej »gawędy« przyprowadziło Chmarę do tego wniosku. Rokszycki mógł należeć do nieprzejednanych narodowców. Był jeszcze młody, co prawda, i nie polityk z zawodu. Ta jego kwitnąca młodość nie uspokajała wcale Chmary.
Kazimierz miał dzisiaj rozstrojone nerwy z wielu powodów, a zwłaszcza dlatego, że doszedł z Krystyną do tej mety w serdecznem porozumieniu, u której pragnie się już koniecznie być we dwoje, bez świadków. Tak się zresztą zaczęła ich dziwna, postępująca, jak burza, znajomość. Teraz poznawał po kolei różne siły nieprzyjazne, odgradzające go coraz baczniej od Krystyny.
— Księżna — rozumiem: przez zazdrość i zemstę kobiecą. Jej synowie? — może z powodu czcigodnej instrukcyi macierzyńskiej? Ale Chmara? — Tego nie pojmuję. Już mi przy wieczerzy wyznaczono miejsce obok Niej, kiedy Chmara osobiście zmienił...
Wszystkie te osoby, działające przekornie, naznaczał swą nienawiścią.
I doprawdy, nie mógł tego wieczora trzech słów, nie dosłyszanych przez kogoś, zamienić z Krystyną; do księżnej zaś, która trzymała ją przy sobie nieodłącznie, przysiąść się nie chciał. Już ta grupa wydawała mu się nieznośną, a rozmowa tak we trójkę — gorszą