Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/21

Ta strona została przepisana.
—   13   —

litowania się. Te pobudki sprawiły, że pan Apolinary samotny powrócił do swego pokoju w hotelu.
Tutaj, reasumując pierwsze swe wrażenia z Litwy, doszedł do pewnego niesmaku.
— Miasto po wierzchu »niczego sobie«, jak ten mówi, dobrodzieju mój. Pierwszy Litwin, którego spotkałem, także »niczego«. Ćwik dość gładki. Tylko nie nas z Korony brać na len strzelniczy i na prasę bez tłoku! Takich to my mamy lepszych pod Kaliszem... A już ta kompania Litwinów — horrendum! Ciekawym, czy gęsto takie kupy chodzą po kraju?
Spojrzał przez okno na ulicę z niejaką obawą. Ale właściwie chciał się tylko przekonać, czy sklepy jeszcze otwarte. Gdy stwierdził, że otwarte, że nawet ruch się wzmaga przy zapalonych latarniach, wyszedł powtórnie na miasto, ażeby, skoro do ludzi nie miał szczęścia, odnaleźć innych przyjaciół w gazetach i broszurach miejscowych. Szedł więc przez ulicę Wielką do księgarni Zawadzkiego.
Po drodze lustrował sklepy, niezbyt wystawne, jednak zasobne i rozmaite. Na progach niektórych, starożytnym wschodnim obyczajem, kupcy zapraszali do wnętrza. Byli to Żydzi, mówiący po rosyjsku. Po przypatrzeniu się jednak Budziszowi odzywali się zaraz po polsku, a nawet tytułem »jaśnie panie«.