I Chmara pochylił się nad albumem, a raczej nad rozpuszczonymi włosami rysowniczki, tchnącymi świeżością bujnej, młodej rośliny. Rozmowa o sztuce na tem się skończyła.
— Śliczna pogoda, a ty w domu siedzisz, Krysiu — zawróciła księżna do spraw bieżących.
— Wyjdę po południu do lasu.
— Znowu do lasu? Ależ zdziczejesz zupełnie moja droga! Każdy człowiek bardziej zajmujący, niż sosna.
— Mieliśmy przecie tymi dniami dużo towarzystwa.
— Ech! zjazd rolniczy!... Przepraszam panie Eustachy; przecie naturalne, że w takiem zebraniu nawet les plus brillants, jak pan, gasną dla życia salonowego... Zabierz się ze mną, Krysiu; będzie u nas pojutrze trochę gości: Hylzen, młody Kmita...
— Dziękuję księżnej; mam tu robotę.
— Cóż ty robisz, naprzykład?
— Czytam, rysuję... mam i inne zajęcia.
— I tam będziesz mogła czytać... całego dnia ci nie zabierzemy.
— Dziękuję bardzo — nie mogę.
Uśmiechała się, dając nurka głową i szyją, odmawiała uprzejmie, ale nieodwołalnie. Aż księżna zastrzygła powiekami, co czyniła zwy-
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/215
Ta strona została przepisana.
— 207 —