Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/222

Ta strona została przepisana.
—   214   —

Podkasała suknię, a oczyma, nozdrzami i rękoma dorysowała obraz nie dwuznacznie wyzywający.
Panna Zubowska, otwierając przerażone oczy, ze skrzyżowanemi na piersiach rękoma, wyglądała tak, jakby ktoś niesłychane zamiary okazywał względem jej biednej osoby.
— ...wtedy on chciał mnie objąć wpół, zbliżał się już do mojej twarzy, sapał — no, rozumiesz?
— Okropność! — jęknęła panna Zubowska i zakryła twarz chudemi rękoma.
— Ja takie pomysły jednem spojrzeniem umiem przyprowadzić do porządku. Ale wyobraź sobie, żeby tak z Krystyną!
— Okropność!
— Dużobym ci mogła jeszcze zacytować z jego konwersacyi. Widzisz, na jakich to ludzi łapie się Krysia i zapytuje ich, swoim zwyczajem, czy mają sumienie. Widzisz, że za nią trzeba wybrać, a nie jej pozostawić wybór.
— Ale jak to uczynić? — pytała zrozpaczona panna Zubowska — przecie ona nikogo nie słucha.
— Jeżeli nie będzie słuchała nas, a przedewszystkiem pana Chmary, może być zgubiona. Tymczasem tego jakiegoś pana Rokszyckiego ona już więcej nie zobaczy. Nie