tej sceny w ogrodzie, która utkwiła w pamięci panny Zubowskiej, jak grot złamany. Sądy księżnej mogły być nietrafne lub przesadne, ale ta »okropność« tak realistyczna nie mogła być przecie zmyślona. ...? Zwłaszcza te pończochy! Te pończochy czarne, ażurowe, z haftem (widziała te, które księżna miała na sobie podczas zwierzeń w pokoju Krystyny) prześladowały po nocach biedną starą pannę zmorami grzechu, od którego na nią samą padał jakiś cień współwiny.
Wielkim wysiłkiem wyrozumiałości starała się czasem tłómaczyć Kazimierza przez zapomnienie szalonej młodości. Ale jakże! W tym samym dniu, kiedy Krystynie mówił takie rzeczy podniosłe?! W tym samym parku, gdzie z nią chodził przed chwilą?! Ten obraz wżerał się coraz głębiej w wyobraźnię staruszki, stawał się jej męką niewypowiedzianą; nie podejrzy wała już nawet, że jest ofiarą grubej, dyametralnej do prawdy potwarzy.
Po nowym tygodniu Sidorkiewicz przyniósł jednak odpowiedź Kazimierza na drugi list Krystyny. Rokszycki pisał z Warszawy i niezupełnie tak, jakby pragnęła Krystyna. Oznajmiał najprzód, że żadnej uprzedniej wiadomości z Rarogów nie otrzymał; pisał potem ostrożnie z paru zaledwie aluzyami do rozmów i do chaty Sidorkiewicza; następnie rozwodził
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/226
Ta strona została przepisana.
— 218 —