Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/229

Ta strona została przepisana.
—   221   —

— Wracam z licznego zebrania, gdzie ludzie biali i czerwoni, spokojni i zagorzali rozprawiają sobie w najlepszej komitywie.
— To chyba knajpa, dobrodzieju mój?
— Nic podobnego. Mieszkanie poważnego obywatela, a kompania bardzo zamknięta. Nawet wyłączna. Dostałem się tam za protekcyą.
Pan Apolinary coś już o tem słyszał, nierad był, że Kazimierz go uprzedził, więc mówił z nadąsaniem:
— Nie złapiesz mnie na te zebrania bezpartyjne. Dość ja ich próbowałem. Trembrem, Wszechstronne oglądanie kwestyi, a w rezultacie figa. Gdzie kiedy socyał dogada się z realistą? Chyba o pieczeni? I to jeszcze!
— Mogą się nie dogadać, wuju, aż do zmiany zasad, ale mogą się bliżej poznać i zgodzić co do poszczególnych działań pożytecznych dla ogółu.
— Opowiadanie, dobrodzieju mój! Cóż tedy ciekawego tam usłyszałeś?
— Bardzo wiele trafnych powiadomień o sprawach bieżących.
— Więc taka sobie gazeta?
— Trochę więcej. Coś w rodzaju »związku rozumu narodowego«, o którym mówi mój ojciec.
Budzisz nadął się zazdrośnie.
— No, no... Bywałem już w takich związ-