u Szumana o godzinie jedenastej, a poznać się da przez dwie żółte róże przy staniku.
Pan Apolinary spojrzał na zegarek:
— Już dawno po północy.
— Phi... pewno tam jeszcze siedzi.
— To... możnaby zobaczyć — odezwał się Apolinary niestanowczo.
— Niech wuj idzie zobaczyć.
— Jakto? sam? Tu już cię nie poznaję, Kaziu. Takiem znowu niewiniątkiem nie jesteś — wiem to dokumentnie. Jeżeli chcesz mnie wystawiać na śmieszność, żebym sam szedł na daną tobie schadzkę, to pal dyabli twoją ofertę!
Kazimierz znalazł się w tej rozterce z samym sobą, w którą tak często popada młody mężczyzna. Myśl o kolacyi i tym podobnych rozrywkach z ową Mitzi kłóciła się w nim z uczuciami wyższemi i drogiemi. Ale uciekanie od tych uciech, stwierdzanie publiczne wstrzemięźliwości lub ukrytego sentymentalizmu wydało mu się postępowaniem dziecinnem i śmiesznem. W tych wypadkach mężczyzna dobywa z kieszeni stary i podejrzany argument: tamte uczucia są święte, a to... to jest nic — poprostu szklanka wina, z tamtemi niema nic wspólnego. I gnuśnie ulega pospolitości.
— Jeżeli wuj chce, chodźmy.
— To rozumiem. A gdyby przyszło do ja-
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/235
Ta strona została przepisana.
— 227 —