Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/246

Ta strona została przepisana.
—   238   —

— Tak, to już znane poniekąd, wie pan — ja prenumeruję kilka gazet warszawskich.
— Więc właśnie — ciągnął Kazimierz — ponieważ wuj jest dość znany, ma swych stronników, ale i nieprzyjaciół, mogłaby powstać szkodliwa anegdota z tej kolacyi.
— My i na to mamy, wie pan, takie niewinne antidotum. Przyczyną zasłabnięcia pana Budzisza była nadmierna praca mózgu.
— Tak — przystępował do spisku Kazimierz — praca polityczna, złe wiadomości, depesza — coś takiego. Kolacya i t. d. to szczegóły do pominięcia.
— Pewnie, pewnie — śmiał się Bernardowicz — mózg wuja pańskiego jest szczegółem do pominięcia.
— Mózg?! Chyba kolacya? — Co ja gadam! oczywiście tego... kolacya. Przepraszam pana, panie Rokszycki.
Śmiano się serdecznie, zwłaszcza, że chory spał dalej spokojnie.
— Licho nadało ten wypadek! — odezwał się znowu Kazimierz — miałem właśnie wuja zaprowadzić do Litwinów ludowców, a tu masz!
— Jako lekarz, wie pan, tego — nie radziłbym. Mógłby pan Budzisz dostać ponownego ataku, że tak powiem, apopleksyi.
— E, znowu, panie doktorze, wuj w dyskusyi politycznej jest wytrzymały.