Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/251

Ta strona została przepisana.
—   243   —

dzeniem, nie wynajdzie w naszych wspólnych dziejach ani jednej waśni plemiennej, ani jednej wskazówki, że zobowiązania nasze były zgubne dla rozwoju jednego z dwóch narodów.
Miłaknis patetycznym, niemal pogardliwym giestem odciął się od wspólnictwa z historyą:
— Zaczyna się dzisiaj nowa historyą. Dawną robiła szlachta, nową zrobi lud — i każdy na swój ład.
— A czy pan ludowi chce odbierać jego siły i środki kulturalne, prowadząc go do świetniejszej przyszłości?
— Dlaczego odbierać? Wzmocnić trzeba siły ludu.
— A jednak, o ile rozumiem, chce go pan pozbawić najpotężniejszych jego wiekowych dorobków: polskiego przymierza i polskiego języka. Przecie każdy z was, który tylko przekracza pierwszy szczebel rozwoju ekonomicznego i kulturalnego, chwyta się polszczyzny, jako doskonalszego i swojskiego narzędzia.
— Kto chce, ten i chwyta — wtrącił niechętnie Miłaknis.
— A tak! tuśmy stanęli na gruncie realnym: kto chce. Trzeba zapytać ludu i wszystkich mieszkańców Litwy, czego chcą. Ale zapytać nie podstępnie, nie wmawiać nic, lecz objaśnić bezstronnie i zapytać.