— My nie potrzebujemy pytać — rzekł Miłaknis ponuro — my sami z ludu i wiemy, czego lud chce. A jeżeli nie chce jeszcze dzisiaj, to potrafimy go uświadomić bez obcej pomocy.
— To jest właśnie agitacya, przeciwko której pan powstawał, tylko agitacya przeciwna, na korzyść litewskości.
— Osobliwe pojęcie: agitacya litewska w Litwie!
— Więc ją nazwijmy inaczej, agitacyą antypolską, mojem zdaniem, nie uprawnioną i nie patryotyczną. Jest to obalanie pożytecznych gmachów krajowych dla rozszerzenia widoku chałupom.
— Widzi pan: zawsze u was, co polskie, to pałac, a co litewskie, to chałupa.
— Bo tak tu jest, panie Miłaknis! Cóż ja na to poradzę?
— To pan nie przeszkadzaj budowaniu litewskich pałaców.
— Nie tylko nie przeszkadzam, ale popierałbym rozwój kultury czysto-litewskiej, gdybym mieszkał w tym kraju. Tylko bez uszczerbku dla polskiej. Obie są tu równouprawnione, obie u siebie. Która przemoże, ta będzie panowała w przyszłości z nieprzymuszonej woli mieszkańców Litwy.
— Tak nie możno... — mruknął Miłaknis ściągając czoło w uparte zmarszczki.
Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/252
Ta strona została przepisana.
— 244 —